niedziela, 27 maja 2018

LOT 207, czyli co warto wiedzieć przed wylotem do Tajlandii.






             207
Po tym, jak zawitałem do Polski w celu zobaczenia się z przyjaciółmi i spędzenia razem majówki, jak zwykle co roku, na festiwalu LAS, WODA & BLUES (która niestety wypadła najgorzej pod względem zebranych konkluzji i efektów ubocznych), zebrałem szczątki próchna, w które zdążył obrócić się w ten czas mój mózg i zabrałem je z powrotem do Anglii. Na miejscu po niecałym tygodniu rekonwalescencji zaczęły się swojego rodzaju przygotowania do „wielkiej podróży”.
          Nigdy nie byłem nigdzie poza równie wielką wodą, ani właściwie nawet poza Europą, więc wycieczka na drugi kraniec świata wydawała się być czymś poważnym. Oczywiście nie nazbyt poważnym, ponieważ wciąż traktowałem to jako przygodę i bardziej przejęci całym zajściem byli moi bliscy i najbliższa rodzina: „a ubezpieczenie?” „a szczepienia?” „a jak?” „a gdzie?” „a co?”
a, a, a, aniżeli ja sam.  „Czill, samolot nie spadnie to i ja nie zgine” -  tak wydaje mi się, że mówiłem, aczkolwiek wiadomo, warto byłoby się jakoś „zabezpieczyć” i w ten sposób zacząłem od szczepień.


          Wszystkim, którzy się wybierają w te strony, z tego co zdążyłem pojąć, w każdym kraju odbywa się to inaczej, radziłbym zrobić mały rekonesans „chwilę” przed wylotem. W Polsce za szczepienia trzeba płacić, w Anglii są kompletnie za darmo (choć ponoć nie wszędzie) i nakłują cię tak, że przez parę pierwszych godzin ciężko wykonywać jakieś bardziej skomplikowane operacje rękoma, lub takie co wymagają trochę krzepy. Dobrze by było też „nie obudzić się za późno” przez co rozumiem, aby zainteresować się tymi szczepieniami w miarę wcześniej, niektóre z nich albowiem wymagają kilku wizyt i paru dni przerwy między nimi. Miesiąc, a nawet i dwa przed podróżą byłoby całkiem wskazane posiadać już jakąś wiedzę na dany temat. Można, oczywiście, również go olać i powiedzieć „hajla bajla, nie mam czasu ani cierpliwości na stanie w kolejkach w krwiożerczych placówkach NFZ-u”, ale radziłbym brać poprawkę na możliwość wrócenia z wycieczki z mało przyjemnym suwenirem w organiźmie, nie wspominając o czymś poważniejszym :O
        Wracając jednak do moich osobistych doświadczeń, podczas pierwszego spotkania z panią doktor i przedstawienia okoliczności oraz miejsca docelowego, zapytała czy dać mi również szczepionkę na wściekliznę. Nieco zaniepokojony i zarazem zszokowany perspektywą, że owa szczepionka mogłaby być potrzebna w takim kraju, bezwiednie wzruszyłem ramionami i zapytałem: „czy myśli pani, że będzie potrzebna?”. Pani doktor na to przybrała zamyśloną minę na nie dłużej niż ułamek sekundy i zapytała co będę robił. Odpowiedziałem bez namysłu, że uczył dzieci, na co zapytała jak duże, na co z kolei odparłem, że jeszcze nic na ten temat nie wiem. Finalnie, dopuszczając uczenie małych dzieci jako możliwość całkiem realną, pani doktor postanowiła mnie jednak zaszczepić przeciw wściekliźnie. Konwersacja, jej wydźwięk, jak i wizja tego scenariusza rodem z czarnej komedii, rozbawiły mnie nieco jak i wprowadziły dreszczyk emocji, ale zapewniam, że jak dotąd żadne dziecko jak i żaden pies mnie nie pogryzły.:) Następnie, została poruszona sprawa lekarstw. Pani doktor przepisała mi co było mi niezbędne na ten czas i zapewniła, że bym się nie martwił za bardzo o przyszłe medykamenta oraz sposób ich zdobycia, ponieważ w Tajlandii idzie dostać wszystko i to bez recepty. Stwierdzam iż nie miałem dotychczas problemów ze zdobyciem czegokolwiek medycznej natury. Ba! Nawet jakiś nieodległy czas temu pan aptekarz zaproponował mi wiagrę (nie wiem co sprawiło, że pomyślał, że mógłbym takiego środka potrzebować, ale... a nie, chyba jednak wiem...)
              Konwersacja mnie więcej przebiegła tak:
          - Dzień dobry, ma pan może wazelinę? (Tak, wiem, sugestywna substancja, ale dla niedoinformowanych śpieszę z pomocą i wyjaśniam, że wazelina to naprawdę zajebisty środek na natłuszczanie skóry. Cała reszta kremów, dżemów i innych specyfików zwykle zawiera wodę, a woda, zgadza się, skórę wysusza.)
          - Nie, nie mamy, ale może chciałbyś wiagrę?
          Powód dlaczego wiagra w aptece byłaby łatwiej dostępna od wazeliny do dziś pozostaje dla mnie tajemnicą. Aczkolwiek, jeśli potrzebne ci antybiotyki, maści wszelkiej maści, wiagra lub chociażby sterydy - nie ma sprawy, wpadnij do Tajlandii! Zapewniamy brak stania długich godzin w kolejkach, wygórowanych cen, oraz problemów z policją.

           Visa, Visa, Visa!
          Jeżeli ktoś planuje zostać w tym kraju na dłużej, cały proces ma się dłuuuuugie lata świetlne do innego okrzyku zawierającego potrójne V: Veni, Vidi, Vici. O tym, można i by napisać całą książkę, ale o bolączkach imigracyjnej i biurokracyjnej natury może innym razem, bo naprawdę temat to obszerny.
          Jeżeli ktoś jednak, a takich osób pewnie okaże się większość, planuje pobyt na niedłużej niż 30 dni, bez zmartwień, nie musicie nic robić, na lotnisku dostajecie wizę 30 dniową. W samolocie, jeszcze przed lądowaniem, obsługa rozdaje druczki do wypełnienia (nic trudnego, tylko dane osobowe, numer paszportu, numer lotu i miejsce w którym zamierzacie zostać – może to być jakikolwiek hotel w BKK, nikt tego nie sprawdzaJ)
             
        Suvarnabhumi airport
        Następnie, jeśli już przypieczętowano Wam paszporty i wymieniliście jakąś niewielką sumę pieniędzy na bahty w lotniskowym kantorze (polecałbym wymienić max 200 złotych i resztę gdzieś na mieście po lepszym kursie), zkolekcjonowaliście bagaż (w którym, mam nadzieję nie znajdziecie nic z długim rękawem lub nogawkami), wyszliście z budynku i fala ciepła uderzyła w Was niczym niewidzialna siła, złapaliście taksówkę albo pociąg i jesteście już w drodze do hotelu, nie zapominajcie pić kilku litrów wody dziennie!
          W moim przypadku sprawy kieszonkowe zostały rozwiązane przez dwójkę moich przesympatycznych znajomych, które tydzień przed moim wylotem wróciły z tułaczki po Tajlandii! Na kilka piw starczyło więc zdrówko!


          ‘Czon!’ - czyli zdrówko po Tajsku! Odpowiadając na pytania jeszcze nie zadane, odpowiadam – swoją rzeszę Tajów „Na zdrowie!” już nauczyłem! Po lewej stronie widzimy egzemplarz karnacji polsko – północnoeuropejskiej po dwoch latach pobytu w Tajlandii, po prawej podobnie, ale po dwóch dniach i dopiero kilu  łykach piwa.

                                                      Leo - czyli Leopard (620ml)
     
                                         Chang - czyli słoń (620ml)

          Wraz z piwem Singha są to trzy najbardziej sztandarowe browary Tajlandii. Osobiście preferuje Changa, ale Leosiem od czasu do czasu z braku laku też nie pogardzę. Nie radzę ich jednak mieszać bo jak to jeden z moich Tajskich bratków podsumował: "Słoń się z leopardem nie lubią to i szkód mogą większych narobić." ;-) Co oczywiście nie znaczy, że po 5 Changach człowiek nie czuje się 'nieco' cięższy lub po 7 Leosiach bardziej 'dziki'.
        

Pamiętam, że jeszcze przed wylotem (mając zakupiony bilet powrotny) byłem przekonany, że wrócę po dwóch miesiącach, albowiem byłem w drodze przez Anglię do swojego wymarzonego miasta w Wielkiej Brytanii, Edynburga! Pamiętam również jak Groszek (wprawiony podróżnik, drobna dziewczyna o „cohones” większych niż 50% typów, których znam) powiedziała mi: „Tajlandia? Oj bracie wsiąkniesz, mówię ci.” No i dziewczę miało rację! Biletu nie wykorzystałem i właśnie mija mi rok od czasu jak „wsiąknąłem”. J

    Orzeł wylądował.
Jet lag nie objawił się tragiczny w skutkach, a swoje godziny na tronie spędziłem jak każdy. Stąd polecam pić wody ile wlezie, wierzcie mi, będziecie w nieustannej gorączce i pełni podziwu dla faktu, że człowiek może tyle wypocić! Również! Jedzcie jak najostrzej się da – to właśnie ostre przyprawy „wypalają” zło z organizmu. Flora bakteryjna diametralnie się różni od naszej także polecałbym jakieś probiotyki na śniadanie, najlepiej banany (ponoć wskazane jest szpikować się probiotykami nawet i dwa tygodnie przed wylotem). Warto by również połknąć jakąś dzienną dawkę witaminy C na wszelki wielki, tym bardziej, jak jesteście tu na na przykład tydzień i połowy czasu nie chcecie spędzić w wyrze.

Co warto wiedzieć przed podróżą:
1)    Warto na pewno skontaktować się z lekarzem lub zaczerpnąć wiedzy u innych źródeł, kogoś kto ma jakieś szczere pojęcie na temat medycyny i jej tajników; spytać co oni na taką wycieczkę mają do powiedzenia?
2)    Waluta: ponoć dolary brać lepiej, ale ten temat jest ruchliwy, więc polecałbym sprawdzić chwilę przed wylotem co się najlepiej opłaca.
3)    Bagaż: jasne, trzeba wziąć jakiś, ale nie przesadzajcie. Prawdopodobnie będziecie żałować, że nie możecie wziąć więcej z powrotem: tu rzeczy są tanie jak barszcz! Trampki, koszulki, spodenki i wiele wiele innych za równowartość dziesięciu złotych – pamiętajcie to w końcu Azja!
4)    Leki na spanie, jeżeli ktoś ma z tym problem, rogalik do spania – to długi lot, o wymiarze od 18 do 26 godzin. Jeśli nie więcej w ‘niektórych’ przypadkach.
5)    Wyłączcie internet przed lądowaniem bo Wam pożre niemałą sumę – i na lotnisku i w każdym sklepie 7 – eleven, będziecie mogli kupić Tajską kartę bez problemu.
Tak poza tym?

                         Nie wiem co tu jeszcze - Paszport? Dobry humor?

Nie zapomnijcie trochę luzu w plecaku,  kapki cierpliwości i faktycznie dobrego humoru. Będą niezbędne!

Rada ode mnie spoza spektrum?
Jeśli jedziecie na wczasy, ustawcie częstotliwość odbioru na „poznawanie” zamiast na porównywanie wszystkiego i doszukiwanie się „dziwnych rzeczy”. Osobiście zostałem tu, ponieważ wierzę, że aby coś dobrze poznać potrzeba trochę więcej czasu, ale utrzymuje również, że i w odcinku najmniejszego czasu idzie się czegoś dowiedzieć, nauczyć lub poznać! Dajcie się ponieść, zgubić lub uwolnić w sobie dziecko na krótką chwilę!
Warto!


W tym wszystkim może Wam pomóc Słoniu!
(fotografia została przesłana przez największego fana blogu)
Dozo!
Z.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Koh Si Chang i dlaczego warto je odwiedzić.

Koh Si Chang i dlaczego warto je odwiedzić. Jeżeli chodzi o tę lokację, po prostu muszę rzec, że decyzja odnośnie podzielenia si...