BAĆ SIĘ PSA?
Odpowiadając na wszelakiego
rodzaju sugestie oraz jednoznaczne aluzje odnośnie tego jakoby Tajska kuchnia
miała coś wspólnego z obecnością psów czy kotów w jej wyrobach, potrząsam niecierpliwie
głową i sygnalizuje, że to zdecydowanie nie ten rejon. W północnych Filipinach
za to takie rzeczy nie są już tak niesłychane (może i też z tego powodu
większość psów jakie tam widziałem sprawiała wrażenie raczej „bojaźliwych”). Jednak
na bok dywagacje, pogadajmy o Tajlandii.
Owszem - ciężko przejść obok
większego bazaru bez obszernego stoiska z „robalami”, tymi niemalże kształtem i
wyglądem wyciągniętych z „Króla lwa” i tych, które, przynajmniej według mojego
dobrego znajomego, przypominają miniaturowych kosmicznych najeźdźców (dla urozmaicenia
obrazu dodam, że mi dany egzemplarz wyglądał zwyczajnie na przerośniętego
pasikonika). Poniżej link do filmiku z degustacji.
https://vimeo.com/270139586
Te najgrubsze figurują dosyć
wysoko w codziennym jadłospisie Aborygenów, rdzennych mieszkańców Australii,
albowiem obfite są bardzo w białko.
Do raczej niecodziennych widoków,
na które mógłby obruszyć się niejeden odkrywca „z zewnątrz” możnaby również
zaliczyć ptasie gniazda (ulepione ze śliny, mchu i alg), żaby (tak, nie tylko
Francuzi je jedzą), tak zwane „stuletnie jaja”, które swoim wyglądem wcale nie
zachęcają do ich spożycia, a do ich „przygotowania” potrzeba czasem i kilku
miesięcy. Zupa z krwii, czy przerobione mięso z kobry (nie pytajcie mnie jak
oni je łapią bo nie mam pojęcia, za to wstawiam fotografie stadiów
przyrządzania takiego gada) są tu raczej traktowane jak u nas pomidorowa i
mięso z tatara.
2 – Zmiel sobie kobrę (jakkolwiek to nie brzmi)
3- Przypraw, usmaż
4- Szamaj
Dla rozwiania wszelkich
wątpliwości powtarzam, że ani psy ani koty zdecydowanie nie figurują w
jadłospisie tajskiej kuchni.
Będąc jednakże przy tych
czworonogach przyjrzyjmy się im trochę bardziej i z trochę innej perspektywy.
Ulice Tajlandii... hm, cóż... trudno się przez
jakąś przewinąć nie napotykając na jakiegoś piesa i nigdy do końca nie wiadomo
czy ten pies jest czyjś czy nie, czy jadł w przeciągu ostatnich dni czy może z niewymuszoną
chęcią rzuci się zaraz na soczystą białą łydkę przechodzącego i niczego nie
podejrzewającego ‘falanga’. Macie przed oczami obraz warczącego na was,
niekontrolowanie śliniącego się ogara z szaleństwem w oczach? Dobrze. To teraz
puśćcie tę wizję jak latawca na wietrze, ponieważ to tylko wizja. Owszem, na
ulicach można spotkać masę bezpańskich psów i owszem będą na nas szczekać (w
końcu wyglądamy inaczej – jesteśmy tak jakby biali, więc się różnimy od
lokalnej ludności), a pies jest psem i szczekać będzie na obcych, tak samo jak
ludzie gadać, koty miauczeć, a przekupki plotkować. Jak to mówią „Psy szczekają, karawana
jedzie dalej.”
Początkowo sam miałem pewne wątpliwości, kiedy
wychodziłem z domu, a na mojej drodze stało (nie zmyślam) ponad tuzin psów,
wszystkie nieprzychylnie szczekające pod moim adresem, nie ustępując mi nawet
drogi o centymetr. Niemiło, aczkolwiek sytuacja często wymaga, aby się
przyzwyczaić do panujących warunków - innej drogi nie ma (dosłownie i w
przenośni). Tamtego dnia, jeżeli dobrze pamiętam, zawróciłem do domu (to był
chyba mój pierwszy tydzień w Tajlandii i nie wiedziałem co myśleć na temat nastawienia
oraz obyczajów lokalnych szczekaczy). Z czasem jednak przyzwyczaiłem się, dokładnie w
ten sam sposób w jaki psy musiały się
przyzwyczaić do mojego widoku, a wiem z wielu źródeł, że najlepszy to on nie jest. Dzisiaj,
jeżeli kiedykolwiek były, nie ma już między nami złych stosunków, czworonogi
dają mi bezproblemowo przejść dokądkolwiek nie zmierzam, a i ja im rzucę czasem
jakieś kości pozostałości! Śmiałbym spekulować, że w obydwu przypadkach to
ksenofobia była podwaliną naszego „małego nieporozumienia”, lecz czy spotkałem
przez ten rok jakiegoś zaiste agresywnego psa? Śmiem wątpić.
Odnośnie czworonogów, czy to psy
czy koty, oraz ich „niedożywienia”, mocno bym się kierował w zupełnie inną
stronę. Budki z żarciem, domowe kramiki oraz przenośne grille, jak już
wspomniałem, są na każdym rogu i nie wydaje mi się, aby jakikolwiek pies
(przynajmniej tu gdzie mieszkam) chodził długi czas głodny. Coś zawsze któremuś
„skapnie”, a i każda restauracja woli nakarmić resztkami psa niż wyrzucić je do
śmieci. Czasami zdarza mi się widzieć michę wypełnioną po brzegi oraz nieopodal
jakiegoś sierściucha totalnie niewzruszonego oraz niezainteresowanego takowym
faktem. Innego razu poczęstowałem psa kawałkiem kurczaka, to znaczy
spróbowałem, ponieważ hrabia zwyczajnie powąchał mięso i się oddalił (może nie lubił drobiu?). Na wyspie
Koh Larn, na której byłem z koleżanką w tamtym roku, miesiącu październiku,
każdego wieczoru w godzinach bliskich zamknięcia lokalnego targu, przychodziła
starsza pani karmić wszystkie 22 koty, o których jej wiadomo. Wygląd tych
zwierząt, szczególnie psów, pozostawia jednak wiele do życzenia.
Jeżeli kiedykolwiek wpadniecie do Tajlandii i Was zainteresuje dziwny kształt kocich ogonów (niektóre wyglądają jak zawinięte w precle, albo i nawet połamane) i nie będziecie wiedzieć co o tym myśleć,albo jeszcze gorzej, wyobraźnia puści lejce (słyszałem teorię, że Tajowie łamią kotom te ogony, żeby nie skakały po dachach ^^), wiedzcie, że najzwyczajniej i najnaturalniej w świecie jest to taka odmiana kota i takie też się po prostu rodzą. W Tajlandii, jeżeli komuś urodzi się kot z takim ogonem, jest to uważana za dobry omen i takowy kot ma przynieść właścicielowi szczęście. Szczęście, co mi się podoba, jest tu naprawdę ważną kwestią i jego zapewnienie może być zdobyte w milion innych ciekawych sposobów, ale o tym innym razem!
Poniżej udokumentowane zajście z czworonogiem siejącym spustoszenie pod jednym z restauracyjnych stołów.
Tu z ziomkiem Kanunem (koleżka zamieszkuje szpital
na Koh Si Chang, wyspie, której zamierzam poświęcić osobny wpis)
patrzymy na to się tam odpieprza pod tym stołem i się nadziwić nie możemy.
Ten czworonóg akurat naprawdę wyglądał strasznie
to i ja się troszkę zlękłem, więc jeżeli przeszło Wam
przez myśl, że to ja mam minę jak srający kot
to możliwe, że nie bezpodstawnie.
fot. Paulina Kowalska
Kiedyś skrobnę nieco więcej o tych osobliwych czworonogach
, a tymczasem: tymczasem!
Z.
yey :D
OdpowiedzUsuń