MOŻNA?
Zdecydowanie, jeżeli
właśnie zobaczyłeś/aś właśnie coś co wzbudziło twoje wątpliwości odnośnie
strony prawnej, logicznej, lub wykonalnej i możliwe, że nie wiesz w jakim kraju
się znajdujesz, istnieje bardzo możliwe prawdopodobieństwo, że znajdujesz się
właśnie w Tajlandii.
Specjalnie, bądź
niespecjalnie nie sięgałem po żadne źródła przed, ani krótko po wylocie do
Tajlandii, aby moje obserwacje nie były niczym uprzedzone, ani ich tok skierowany
w jakimś konkretnym kierunku. Chciałem brać wszystko na surowo jak było mi to
podane.
Tak
właśnie, po rozeznaniu, które w 99% opierało się na moich własnych
obserwacjach, przemyśleniach i wnioskach, po jakimś czasie doszedłem do
wniosku, że wiele aspektów życia w Tajlandii sprowadza się do tego niepisanego
prawa i wszechobecnej zasady – „Można? To można.” Jeżeli coś zwyczajnie da się
zrobić/wykonać, a nie szkodzi to żadnym postronnym jednostkom (przynajmniej na
pierwszy rzut oka) to zwyczajnie się da i człowiek nie zastanawia się nad tym
zbyt długo, tylko działa. Efekty tego
wszechobecnego prawa wiele razy wprawiały moje krzaczaste brwii w ruch, który
kończył się niemal na krańcach mojego czoła. Skutery/ motory jeżdżące po
chodnikach lub pod prąd (jeżeli naturalnie tylko się da), obwoźny sprzedający
noże, maczety, tasaki, miecze samurajskie na ulicy, zwięrzęta na skuterach (niestety
nie w roli kierowcy, aż tak to nie ma), całe rodziny na jednym skuterze (rekordowa
liczba, którą dane było mi zaobserwować to chyba 5 osób), czy starszy osobnik w
niczym poza krótkimi spodenkami i kawałkami szkła rozsianymi po całym ciele (do
dziś nie wiem co mogło być przyczyną tego obrazka, możliwe, że najzwyczajniej w
świecie pan X był lekko szalony), to tylko z rzeczy, które przychodzą mi do
głowy w tym momencie.
Zjawiska, które
również wprawiły moje brwii w ruch, lecz dzięki szybkiej oraz sprawnej analizie
nie na długo, to: psy „rozwalone” przed wejściem do sklepu, tak, że czasem
trzeba było skakać nad nimi, a na pewno już obchodzić (z klimatyzowanego sklepu
po otworzeniu drzwi wydobywa się na zewnątrz powiew chłodnej bryzy), świnie na
drodze, (chociaż częściej zdarza się to na wyspach) na chodnikach, które
niecierpliwi kierowcy muszą przeganiać klaksonem, jaskinia pełna wyrzeźbionych
z drewna męskich członków w jakimkolwiek możliwym i surrealistycznym rozmiarze
(do wyjaśnień powrócimy innym razem) czy „impreza” w autobusie (kierowca
najwyraźniej w wolnych chwilach był Djem i pewnego razu zdecydował poszerzyć
pole swoich manewrów o podzielić się pasją wraz z pasażerami)
Skromnie - czwóreczka.
Ulubiony spot każdego burka w okolicy.
Dj Kierowiec is in da busssss!
Do
mniej przyjemnych aspektów również widocznie nawiązujących do tej złotej
„zasady” (tym razem, wydaje mi się, czyniącej jednak pewne szkody: natury
zarówno finansowej jak i tej szczerbiącej wizerunek Tajskiej gościnności) to
system podwójnych cen, czyli tak zwany The Thai Dual Price System.
W skrócie,
system ten polega na pobieraniu różnych opłat od ludzi Tajskiego pochodzenia i
„farangów” (czyli cudzoziemców Europejskiego i Amerykańskiego pochodzenia).
Zabawne, prawda? W istocie nie tak bardzo bo ceny mogą się tak różnić jak od 10
baht od Taja do 100 baht od Janusza z Krakowa czy Olgi z Pragi. No niefajnie. Za
każdym razem kiedy napotykam kolejną „wieżę graniczną” zbudowaną z cegieł tego
systemu, który swoje granice przesuwa coraz to dalej, momentalnie rezygnuje z
usług (jeżeli tylko mam taki wybór, a zwykle mam). Ostatnim razem była to
siłownia Muay Thai i koleżanka powiedziała mi, że za sesję ode mnie
wymagana byłaby suma bodajże 500 baht, podczas gdy od osoby Tajskiego
pochodzenia 350. Zapytałem czy mogłaby przetłumaczyć właścicielowi jakby on się
czuł, gdyby przyjechał do Polski i kazali mu płacić za bilet do kina 500 baht
podczas, gdy ja byłbym zobowiązany zapłacić tylko 300. Słowa zostały wymienione
i w ten oto sposób uzyskałem prawo/ przywilej do korzystania z usług siłowni w tej samej cenie co moja znajoma.
Więc jak się okazuje, czasem warto porozmawiać. J To, że takie miejsca, gdzie system podwójnych cen
„obowiązuje” nie są rzadkością jest zwyczajnie faktem, lecz wciąż, jest to
niewielka liczba w porównaniu z tą, gdzie „usługodawcy” żądają od Ciebie
takich samych cen jak i od swoich.
Produkty oraz usługi, które zdążyłem zarejestrować, podlegające
systemowi podwójnych cen to zwykle: bilety do muzeów, sanktuariów, parków,
wszelakich usług turystycznych i tym podobnych. Kiedy różnica cen nie wybiega
więcej poza kilkanaście baht, ostatecznie staram się nie robić problemów
(jeżeli na przykład przebyłem daleką drogę by gdzieś dotrzeć i jest mi już
wszystko jedno, lub kiedy naprawdę się na coś napaliłem), lecz kiedy już
mowa o setkach, lub nawet bardziej śmiałych „propozycjach” staram się robić to
co Tajowie robią permanentnie, czyli wybucham gromkim śmiechem i kontynuuje
swój dzień w niezachwianym humorze.
Przykłady
przyjemniejsze.
Jako mieszkaniec
tej metropolii jestem dosyć dobrze zaznajomiony z każdym możliwym środkiem
transportu w tym mieście i kraju, może pomijając helikopter. Dotychczas moim
ulubionym była łódka, która za 15 baht z bryzą na twarzy, wiatrem we włosach
(jeżeli ktoś posiada) i orzeźwieniem w postaci rozproszonych kropelek wody, dowiezie Cię
niemal wszędzie wzdłuż oraz w dół rzeki (Bangkok + Nonthaburi). Brak korków, tłumów i w pewnym stopniu
smrodu. Jeżeli kiedykolwiek będzie Wam dane podróżować łodzią, proszę,
uważajcie przy wysiadaniu, ponieważ często gęsto, kapitan takiej łodzi nie
czeka na ostatnią osobę i nie raz zdarzyło się mi oraz moim towarzyszom skakać
do brzegu, z na szczęście pozytywnym skutkiem.
Można?
Teraz
wracając na ląd i wskakując do autobusu, poza kierowcą DJ-em, idzie również
spotkać bileterkę/ biletera nie chcącego od nas żadnych pieniędzy. :O Tak jest!
To się zdarza, wszystkie autobusy z niebieskimi naklejkami i białymi napisami
(po tajsku) mówiące, że kurs tym oto autobusem jest całkowicie darmowy,
faktycznie jest darmowy. Tak wiem, lipna opcja, jak nie zna się Tajskiego,
zawsze jednak można wypatrywać niebieskiej naklejki (wybaczcie,
fotografii brak) lub liczyć na łut szczęścia. A więc jeszcze raz: można
podróżować za darmo? Oczywiście, że tak.
Jak
już jesteśmy przy podróżowaniu za darmo spójrzmy na koleje: tu dopiero czai się
nie lada gratka, ALBOWIEM każdy Taj może poruszać się kolejami państwowymi
kompletnie za darmo! (i do tego cały rok z tego co pamiętam). My, farangi,
musimy płacić, ale nie są to na szczęście ceny z kosmosu, za przejazd przez
prowincję czy nawet dwie (podróż trwała około 3ech godzin) zapłaciłem
równowartość 10ciu złotych (no za coś te koleje muszą funkcjonować). Takie
pociągi są otwarte na oścież i mam tu na myśli faktycznie każdy możliwy właz,
otwór, okno, drzwi, otwarte na oścież. Minusy? No na pewno nie jest to metro i
porusza się to ślimaczym tempem czasami i w pewnych odcinkach robi się tak
tłoczno, że nie da się ruszyć 10 centymetrów w bok, ale doświadczenie jak
najbardziej warte znoju. Same widoki, które dzięki szeroko otwartym drzwiom,
oknom i tym podobnym, odpłacają aż zanadto.
Choof! Choof!
tu się lekko "wleczem"
tu już "trochę" mniej.
rozumisz.
a i można poznać jakieś nowe twarze
Jak
już wyjechaliśmy do innej prowincji i wróciliśmy do Bangkoku zajrzyjmy jeszcze
raz do autobusu. Poza
imprezą na pokładzie lub przejazdem za friko, dzieją się tu rzeczy równie niesłychane,
lub po prostu nie do pomyślenia w naszym kraju.
Wyobraźmy
sobie taki obrazek:
Ciągła linia... znaku
przystanku autobusowego w zasięgu brak, starsza pani macha przy drodze, aby
kierowca autobusu się zatrzymał. Kierowca wydaje się przeprowadzać szybki
rekonesans: nikt za nim nie jedzie? Przed nim ruch nie wielki? Nie utrudni to
nikomu życia? Ułatwić może? Czemu więc nie?
Inny
scenariusz:
Pani bileterka nie może dojść do ładu z jednym
z pasażerów co do miejsca docelowego, a właściwie do wyjaśnienia jej, że dany
autobus przez dane miejsce nie przejeżdża. Pasażerka wydaje się być nieco
zmieszana. Po krótkiej naradzie pani bileterki z kierowcą oraz jego krótkim
spojrzeniu w lusterko, zarządza on lekki „detour” i postanawia zawieźć panią w
zapytaniu dokładnie tam dokąd zmierza. Nikt z obecnych nie protestuje, ani się
nie żali i wszystko przebiega w pewnego rodzaju harmonii.
A więc jeszcz
raz:
Można?
Inne dobra.
Zgubiłeś się w
Bangkoku, dopiero co tu wpadłeś, znasz adres, jest noc, autobusów nie widać,
metro jest zamknięte i nie masz wystarczająco na taksę? Cóż, scenariusz niepolecany, więc radziłbym mieć zawsze gdzieś ukrytą jakąś „ekstra sakwę ze
złotem”, jednakże jeżeli już takie scenario nam się przydarzy nie ma co się
smucić. Właściwie to jest to opis mojej pierwszej lub drugiej samotnej nocy w
Bangkoku. Po źle przeprowadzonych kalkulacjach finansowych znalazłem się bardzo
daleko od domu, ze znikomym funduszem i
rozładowanym telefonem. Obsługa niemal każdego 7/11 użyczyła mi swoich
osobistych ładowarek i po jakimś czasie tułaczki pewien dobroduszny kierowca
odwiózł mnie pod sam dom za niecałe 100 baht, podczas, gdy kurs powininen
wynieść jakieś 300 (jak widzimy, takich kierowców trafić też możnaJ)
Załóżmy jednak,
że sytuacja jest nieco gorsza.
Jesteś
bezdomny. Chcesz się rozłożyć na kocu gdzieś w centrum miasta z całym swoim
dobytkiem? Nie będzie to nikomu przeszkadzać? Czemu więc nie?
Widziałem,
widuje i mniemam, że i będę widywał, bezdomnych śpiących, przy sklepach, na
straganach, pod drzwiami, koło pomników i nigdy przenigdy policjantów na
służbie, którzy mieliby z tym jakikolwiek problem. No bo niby czemu? Leży?
Leży. Stanowi problem? W moim mniemaniu żaden. Samemu mi się kiedyś zdarzyło
zasnąć na jakimś dachu lub dwóch (nie, nie w Tajlandii), ale o tym może innym
razem...
albo i nigdy.
Jeden
z moich angielskich znajomych wracał pewnego razu po piwku skuterem do domu i
został zatrzymany przez policję (mając przy sobie jedynie angielskie prawo
jazdy). Po krótkiej naradzie i wymianie kilku zdań, ów znajomy udawał, że nie
rozumie po angielsku (nie wiem na prawdę jaki był w tym cel, przedstawiając
angielskie prawo jazdy, najprawdopodobniej humorystyczny), panowie w mundurach pomachali
mu na pożegnanie i puścili wolno.
Można?
Od
podwózek przez nieznajomych, przez ofiarowywane bonusowe owoce od sprzedawców,
smakołyki wręczane przed sąsiadów, do leków wręczanych przez właścicieli
restauracji (do których często uczęszczasz) kiedy widzą, że jesteś lekko
podziębiony. Tajlandia to prze-przyjacielski kraj? Można byłoby się od nich
wiele nauczyć?
Można!
A nawet trzeba.
Można!
A nawet trzeba.
Można? Da się?
Tu chyba już nie można.
Tu można, aczkolwiek bym nie polecał.
Tu mamy chyba rekordzik.
Restauracja na łódce. Jak ktoś ma chorobę morską nie polecam. Po spożytym posiłku osoba, z która tam się stołowałem, pobiegła do toalety zwrócić co przyjęła. Osobiście nie miałem problemów, lecz z bujającym uczuciem też nie czułem się jakoś do końca komfortowo.
"Sleepy? Nod off, why not?"
A tu skrajny ewenement - jedyny (jaki spotkałem w przeciągu roku w tym kraju rozpis autobusów).
Jak się okazuje - można.
Jak to mówi mój Tajski zuch "Thailand only."
Cóż, trudno się nie zgodzić.
Link do filmu o kolorach w Tajlandii: https://www.youtube.com/watch?v=X2H81UXFqlI&t=3s
Do poczytania!
Z.
Bardzo dobry tekst, literacko i informacyjnie. Ciekawie i klarownie. Przyda mi się w styczniu👍.
OdpowiedzUsuńW przypadku autobusu ,to miałam mniej pozytywne doświadczenie (raz jechałam). Autobus nie skręcił tam gdzie miał, musiałbyś my wysiąść jak najszybciej. Ale faktycznie pani od bilecikòw nas nie skasowała. Jechałam z Pauliną do jakiejś jadłodajni a ty miałeś dojechać.😀