207
Po tym, jak zawitałem do Polski w celu zobaczenia się z
przyjaciółmi i spędzenia razem majówki, jak zwykle co roku, na festiwalu LAS,
WODA & BLUES (która niestety wypadła najgorzej pod względem zebranych
konkluzji i efektów ubocznych), zebrałem szczątki próchna, w które zdążył
obrócić się w ten czas mój mózg i zabrałem je z powrotem do Anglii. Na miejscu
po niecałym tygodniu rekonwalescencji zaczęły się swojego rodzaju przygotowania
do „wielkiej podróży”.
Nigdy nie byłem nigdzie poza
równie wielką wodą, ani właściwie nawet poza Europą, więc wycieczka na drugi
kraniec świata wydawała się być czymś poważnym. Oczywiście nie nazbyt poważnym,
ponieważ wciąż traktowałem to jako przygodę i bardziej przejęci całym zajściem
byli moi bliscy i najbliższa rodzina: „a ubezpieczenie?” „a szczepienia?” „a
jak?” „a gdzie?” „a co?”
a, a, a, aniżeli ja sam. „Czill, samolot nie spadnie to i ja nie zgine” - tak wydaje mi się, że mówiłem, aczkolwiek wiadomo, warto byłoby się jakoś „zabezpieczyć” i w ten sposób zacząłem od szczepień.
a, a, a, aniżeli ja sam. „Czill, samolot nie spadnie to i ja nie zgine” - tak wydaje mi się, że mówiłem, aczkolwiek wiadomo, warto byłoby się jakoś „zabezpieczyć” i w ten sposób zacząłem od szczepień.
Wszystkim, którzy się
wybierają w te strony, z tego co zdążyłem pojąć, w każdym kraju odbywa się to
inaczej, radziłbym zrobić mały rekonesans „chwilę” przed wylotem. W Polsce za
szczepienia trzeba płacić, w Anglii są kompletnie za darmo (choć ponoć nie
wszędzie) i nakłują cię tak, że przez parę pierwszych godzin ciężko wykonywać
jakieś bardziej skomplikowane operacje rękoma, lub takie co wymagają trochę krzepy.
Dobrze by było też „nie obudzić się za późno” przez co rozumiem, aby
zainteresować się tymi szczepieniami w miarę wcześniej, niektóre z nich
albowiem wymagają kilku wizyt i paru dni przerwy między nimi. Miesiąc, a nawet
i dwa przed podróżą byłoby całkiem wskazane posiadać już jakąś wiedzę na dany
temat. Można, oczywiście, również go olać i powiedzieć „hajla bajla, nie mam
czasu ani cierpliwości na stanie w kolejkach w krwiożerczych placówkach NFZ-u”,
ale radziłbym brać poprawkę na możliwość wrócenia z wycieczki z mało przyjemnym
suwenirem w organiźmie, nie wspominając o czymś poważniejszym :O
Wracając jednak do moich
osobistych doświadczeń, podczas pierwszego spotkania z panią doktor i
przedstawienia okoliczności oraz miejsca docelowego, zapytała czy dać mi
również szczepionkę na wściekliznę. Nieco zaniepokojony i zarazem zszokowany
perspektywą, że owa szczepionka mogłaby być potrzebna w takim kraju, bezwiednie
wzruszyłem ramionami i zapytałem: „czy myśli pani, że będzie potrzebna?”. Pani
doktor na to przybrała zamyśloną minę na nie dłużej niż ułamek sekundy i
zapytała co będę robił. Odpowiedziałem bez namysłu, że uczył dzieci, na co
zapytała jak duże, na co z kolei odparłem, że jeszcze nic na ten temat nie
wiem. Finalnie, dopuszczając uczenie małych dzieci jako możliwość całkiem
realną, pani doktor postanowiła mnie jednak zaszczepić przeciw wściekliźnie.
Konwersacja, jej wydźwięk, jak i wizja tego scenariusza rodem z czarnej
komedii, rozbawiły mnie nieco jak i wprowadziły dreszczyk emocji, ale
zapewniam, że jak dotąd żadne dziecko jak i żaden pies mnie nie pogryzły.:)
Następnie, została poruszona sprawa lekarstw. Pani doktor przepisała mi co było
mi niezbędne na ten czas i zapewniła, że bym się nie martwił za bardzo o
przyszłe medykamenta oraz sposób ich zdobycia, ponieważ w Tajlandii idzie
dostać wszystko i to bez recepty. Stwierdzam iż nie miałem dotychczas problemów
ze zdobyciem czegokolwiek medycznej natury. Ba! Nawet jakiś nieodległy czas
temu pan aptekarz zaproponował mi wiagrę (nie wiem co sprawiło, że pomyślał, że
mógłbym takiego środka potrzebować, ale... a nie, chyba jednak wiem...)
Konwersacja mnie więcej przebiegła
tak:
- Dzień dobry, ma pan może
wazelinę? (Tak, wiem, sugestywna substancja, ale dla niedoinformowanych śpieszę
z pomocą i wyjaśniam, że wazelina to naprawdę zajebisty środek na natłuszczanie
skóry. Cała reszta kremów, dżemów i innych specyfików zwykle zawiera wodę, a
woda, zgadza się, skórę wysusza.)
- Nie, nie mamy, ale może
chciałbyś wiagrę?
Powód dlaczego wiagra w
aptece byłaby łatwiej dostępna od wazeliny do dziś pozostaje dla mnie
tajemnicą. Aczkolwiek, jeśli potrzebne ci antybiotyki, maści wszelkiej maści,
wiagra lub chociażby sterydy - nie ma sprawy, wpadnij do Tajlandii! Zapewniamy
brak stania długich godzin w kolejkach, wygórowanych cen, oraz problemów z
policją.
Visa, Visa, Visa!
Jeżeli ktoś planuje zostać w tym kraju na dłużej, cały proces ma się dłuuuuugie lata świetlne do innego okrzyku zawierającego potrójne V: Veni, Vidi, Vici. O tym, można i by napisać całą książkę, ale o bolączkach imigracyjnej i biurokracyjnej natury może innym razem, bo naprawdę temat to obszerny.
Jeżeli ktoś planuje zostać w tym kraju na dłużej, cały proces ma się dłuuuuugie lata świetlne do innego okrzyku zawierającego potrójne V: Veni, Vidi, Vici. O tym, można i by napisać całą książkę, ale o bolączkach imigracyjnej i biurokracyjnej natury może innym razem, bo naprawdę temat to obszerny.
Jeżeli ktoś jednak, a takich
osób pewnie okaże się większość, planuje pobyt na niedłużej niż 30 dni, bez
zmartwień, nie musicie nic robić, na lotnisku dostajecie wizę 30 dniową. W
samolocie, jeszcze przed lądowaniem, obsługa rozdaje druczki do wypełnienia
(nic trudnego, tylko dane osobowe, numer paszportu, numer lotu i miejsce w
którym zamierzacie zostać – może to być jakikolwiek hotel w BKK, nikt tego nie
sprawdzaJ)
Suvarnabhumi airport
Suvarnabhumi airport
Następnie, jeśli już
przypieczętowano Wam paszporty i wymieniliście jakąś niewielką sumę pieniędzy
na bahty w lotniskowym kantorze (polecałbym wymienić max 200 złotych i resztę
gdzieś na mieście po lepszym kursie), zkolekcjonowaliście bagaż (w którym, mam
nadzieję nie znajdziecie nic z długim rękawem lub nogawkami), wyszliście z
budynku i fala ciepła uderzyła w Was niczym niewidzialna siła, złapaliście
taksówkę albo pociąg i jesteście już w drodze do hotelu, nie zapominajcie pić
kilku litrów wody dziennie!
W moim przypadku sprawy
kieszonkowe zostały rozwiązane przez dwójkę moich przesympatycznych znajomych,
które tydzień przed moim wylotem wróciły z tułaczki po Tajlandii! Na kilka piw
starczyło więc zdrówko!
‘Czon!’ - czyli zdrówko po
Tajsku! Odpowiadając na pytania jeszcze nie zadane, odpowiadam – swoją rzeszę
Tajów „Na zdrowie!” już nauczyłem! Po lewej stronie widzimy egzemplarz karnacji
polsko – północnoeuropejskiej po dwoch latach pobytu w Tajlandii, po prawej podobnie, ale po dwóch dniach i dopiero kilu łykach piwa.
Leo - czyli Leopard (620ml)
Chang - czyli słoń (620ml)
Wraz z piwem Singha są to trzy najbardziej sztandarowe browary Tajlandii. Osobiście preferuje Changa, ale Leosiem od czasu do czasu z braku laku też nie pogardzę. Nie radzę ich jednak mieszać bo jak to jeden z moich Tajskich bratków podsumował: "Słoń się z leopardem nie lubią to i szkód mogą większych narobić." ;-) Co oczywiście nie znaczy, że po 5 Changach człowiek nie czuje się 'nieco' cięższy lub po 7 Leosiach bardziej 'dziki'.
Pamiętam, że jeszcze przed wylotem (mając
zakupiony bilet powrotny) byłem przekonany, że wrócę po dwóch miesiącach,
albowiem byłem w drodze przez Anglię do swojego wymarzonego miasta w Wielkiej
Brytanii, Edynburga! Pamiętam również jak Groszek (wprawiony podróżnik, drobna dziewczyna
o „cohones” większych niż 50% typów, których znam) powiedziała mi: „Tajlandia?
Oj bracie wsiąkniesz, mówię ci.” No i dziewczę miało rację! Biletu nie
wykorzystałem i właśnie mija mi rok od czasu jak „wsiąknąłem”. J
Orzeł wylądował.
Orzeł wylądował.
Jet lag nie objawił się tragiczny w skutkach, a swoje
godziny na tronie spędziłem jak każdy. Stąd polecam pić wody ile wlezie,
wierzcie mi, będziecie w nieustannej gorączce i pełni podziwu dla faktu, że
człowiek może tyle wypocić! Również! Jedzcie jak najostrzej się da – to właśnie
ostre przyprawy „wypalają” zło z organizmu. Flora bakteryjna diametralnie się
różni od naszej także polecałbym jakieś probiotyki na śniadanie, najlepiej
banany (ponoć wskazane jest szpikować się probiotykami nawet i dwa tygodnie przed
wylotem). Warto by również połknąć jakąś dzienną dawkę witaminy C na wszelki
wielki, tym bardziej, jak jesteście tu na na przykład tydzień i połowy czasu
nie chcecie spędzić w wyrze.
Co warto wiedzieć przed podróżą:
1)
Warto
na pewno skontaktować się z lekarzem lub zaczerpnąć wiedzy u innych źródeł,
kogoś kto ma jakieś szczere pojęcie na temat medycyny i jej tajników; spytać co
oni na taką wycieczkę mają do powiedzenia?
2)
Waluta:
ponoć dolary brać lepiej, ale ten temat jest ruchliwy, więc polecałbym
sprawdzić chwilę przed wylotem co się najlepiej opłaca.
3)
Bagaż:
jasne, trzeba wziąć jakiś, ale nie przesadzajcie. Prawdopodobnie będziecie
żałować, że nie możecie wziąć więcej z powrotem: tu rzeczy są tanie jak
barszcz! Trampki, koszulki, spodenki i wiele wiele innych za równowartość
dziesięciu złotych – pamiętajcie to w końcu Azja!
4)
Leki
na spanie, jeżeli ktoś ma z tym problem, rogalik do spania – to długi lot, o
wymiarze od 18 do 26 godzin. Jeśli nie więcej w ‘niektórych’ przypadkach.
5)
Wyłączcie
internet przed lądowaniem bo Wam pożre niemałą sumę – i na lotnisku i w każdym
sklepie 7 – eleven, będziecie mogli kupić Tajską kartę bez problemu.
Tak poza tym?
Nie wiem co tu jeszcze - Paszport? Dobry humor?
Nie zapomnijcie trochę luzu w plecaku, kapki cierpliwości i faktycznie dobrego humoru. Będą niezbędne!
Rada ode mnie spoza spektrum?
Jeśli jedziecie na wczasy, ustawcie częstotliwość odbioru
na „poznawanie” zamiast na porównywanie wszystkiego i doszukiwanie się
„dziwnych rzeczy”. Osobiście zostałem tu, ponieważ wierzę, że aby coś dobrze poznać
potrzeba trochę więcej czasu, ale utrzymuje również, że i w odcinku
najmniejszego czasu idzie się czegoś dowiedzieć, nauczyć lub poznać! Dajcie się
ponieść, zgubić lub uwolnić w sobie dziecko na krótką chwilę!
Warto!
W tym wszystkim może Wam pomóc Słoniu!
(fotografia została przesłana przez największego fana blogu)
Dozo!
Z.